Mając czas dorzucę swoją cegiełkę do stosiku wpisów aktualnego Karnawału Blogowego czyli Najgorsza sesja w życiu. Ze względu na to, że głównie prowadziłem sesję, skrobnę o przypadkach gdzie ewidentnie zepsułem zabawę swoim mistrzowaniem.
Dorzucę też kilka przykładów psucia sesji przez innych MG jak i BG
Dorzucę też kilka przykładów psucia sesji przez innych MG jak i BG
Ja jako MG
Większość błędów nie powstała w wyniku nieporozumień co do konwencji czy sposobu prowadzenia MG i gry BG, ale pośpiechu, zapominalstwa i niedbałości. Nie są to też najtragiczniejsze sesje, zaliczyłbym je do tych konkretnie zepsutych przez moją osobę.
Katastrofalne zapominalstwo
Stawiając pierwsze kroki jako MG zdarzało mi się zarzynać całe drużyny graczy. Jakoś tak mi wychodziło, że albo stawiałem przed nimi za trudne wyzwania, często miałem okrutnego farta na kościach, a czasem miałem po prostu takie widzimisię. Wykorzystywałem przewagę, jaką dawało mi bycie MG, nie byłem bezstronnym obserwatorem.
Po wielu poprowadzonych sesjach i pozostawieniu w lasach i na ulicach różnych settingów mas bezimiennych ciał BG nauczyłem się, że jest to głupie. Graczom należy czasem wpieprzyć żeby nie czuli się zbyt pewnie, ale nie należy ich zabijać. Będą lepiej się bawić jeśli ich postaci przeżyją kilka, kilkanaście sesji. To jednak temat na oddzielny wpis, miało być o moich wpadkach.
Pewnego jednak razu, długo po tym jak zrozumiałem wspomnianą zasadę o przeżywalności graczy , zaliczyłem konkretną wpadkę. Prowadziłem przygodę ze sławetnego, upadłego magazynu Złoty Smok. Lekko oniryczny klimat, trochę horroru, trochę eksploracji jakiegoś starego zamczyska. Gracze mieli uratować jakieś tam dziecko. Cała przygoda przebiega bez problemu, odbywa się walka ze Złym (najkrótsza w świecie, zły został pokonany pierwszym zadanym przez BG ciosem - przepięknym krytykiem skracającym cel o głowę) i wychodzą z grupą nie-dziewczynek poza zamek. Pośród nich była ta poszukiwana.
Zapomniałem niestety (!) jak tą dziewczynkę można rozpoznać, a na koniec napadła mnie pomroczność jasna czy inne świństwo. Magiczne dzieciaki rzucają się na graczy i strasznie ich pacyfikują, Właściwie cala drużyna idzie do piachu, przeżyje jeden z nich. Jednocześnie smutek i żal. Zabiła graczy moja dziurawa pamięć, mechanika KC-tów do walki wręcz (żaden z graczy nie potrafił walczyć w zwarciu bez broni) co skrzętnie wykorzystałem (nie wiem zresztą po co) i ponownie moja dziurawa pamięć (w KC zejście poniżej zera z żywotnością nie zawsze oznacza śmierć, szczególnie przy obrażeniach, które nie naruszyły tkanek czyli obuchowych).
W efekcie gracze są zniesmaczeni i wściekli spapranym zakończeniem, co po zakończonej sesji dobitnie mi wytłumaczył najbardziej wygadany(a) - tak, mieliśmy graczkę. A ja siedzę i się głupio patrzę. Tak to była wyjątkowa i przepiękna katastrofa.
Po tej przygodzie mieliśmy dłuższą przerwę od grania w KC i mojego prowadzenia.
Katastrofalne niedopatrzenie
Ta wpadka nie była może tak spektakularna jak poprzednia, ale też mało zabrakło, abym przez zapominalstwo ukatrupił drużynę. W przygodzie umieszczony został jeden przedmiot, który umożliwiał wydostania się z przeklętego miejsca. I pomimo to, że gracze mieli go na wyciągnięcie rąk, zapomniałem im go dać. Tak jakoś wyszło. Przygoda dochodzi do finału, BG widzą, że coś im brakuje do jej zakończenia, ja także w końcu to zauważyłem. EUREKA! Kieruje BG znów, na szybko, do przedmiotu, gracze go zabierają, bla, bla, bla, rachu-ciachu zły do piachu, szczęśliwe zakończenie.
Na szczęście było więcej śmiechu niż żalu na koniec, ale takie podejście także mogło skończyć się dramatem.
Katastrofalna nuda
To jest wydarzenie z początków mojego prowadzenia i tworzenia przygód. Wymyśliłem sesję podczas, której gracze trafiają do niewoli. Gdzieś-tam później mieli sposobność z niej uciec, aby kontynuować opracowaną przygodę. Po pochwyceniu BG w dyby zanudziłem ich na śmierć (i siebie) nie do końca przemyślanym momentem podróży od miejsca pochwycenia do miejsca gdzie mieli się z niej uwolnić i kontynuować akcję.
Zanudziłem ich i siebie. Całkowicie. Totalnie.
Przygody nigdy nie skończyliśmy i szybko wymazaliśmy z pamięci ten epizod. UFF.
Gracze
Było parę łyżeczek dziegdziu z własnej miseczki, a teraz dorzucę cudze, w których niestety uczestniczyłem.
Gracz zachłanny
Sesja w Cthulhu. Wprowadzenie, zawiązanie akcji, klimat się zagęszcza. Jedziemy robić mroczne i obślizgłe cośtam. Jednak na miejsce nigdy nie trafiamy, ponieważ jeden z graczy, ustami swojego bohatera, stwierdził iż podoba mu się pojazd posiadany przez mojego BG. Następnie BG, jako że prowadzona postać miała wątpliwe opory przed czynieniem krzywdy bliźniemu, zadeklarował akcję, którą był … strzał w plecy mojej postaci. W drużynie konsternacja, strzelec kradnie samochód i sesję ch…. strzelił. Nie ukończyliśmy jej.
Z wspomnianym gościem nie graliśmy więcej.
Gracz niezdecydowany
Prowadzę sesję w Immortala. Większość drużyny gra pierwszy raz, więc jest dużo gadania, wprowadzenia do świata i takie tam. W sumie fajna sprawa, bo do podręcznika miałem dostęp tylko ja i mogłem w świecie umieścić co mi się rzewnie podobało.
Niestety jednemu z graczy to nie odpowiada i po dłuższym czasie od rozpoczęcia sesji stwierdza, że system go nie bawi, nie będzie grał i rzuca mi kartę. Pora jest późna (gdzieś ok 12 w nocy) to nie będę kolesia wyganiał na dwór, niech siedzi. Zresztą nie przejawiał takich chęci. Jakiś czas później, w momencie, gdy zaczęła się właściwa akcja, ten nagle się ożywia. Bende jednak grał w grę!
Coś tam zepsuł, coś mu nie wyszło w testach i znowu – to nie dla niego system. Sesja zaczęła się rozpadać i w sumie nigdy nie dograliśmy jej do końca.
Tak jak wcześniej, nie pograł już u nas nigdy.
Gracz Styl Ponad Sensem
Prowadząc i grając w Cyberpunka stworzyliśmy niezwykle zgraną drużynę, która miała za sobą co najmniej kilkanaście sesji w tym systemie. Powoli kolejne przygody zaczynały stawać się samograjami bo BG wykorzystywali znanych im NPC, miejsca i kontakty (pamiętam sesję w CP2020, która polegała na zrobieniu meblowych zakupów do domu).
Pewnego razu gracze zasugerowali, aby dołączyć Nowego. Podobno spoko koleś. Wiem jednak, że wrzucanie takiej osoby w zgraną drużynę niesie pewne ryzyko i zawsze stanowi problem. Przygotowałem więc sesję gdzie wykorzystałem część wcześniej spotkanych NPC i wątków, tak aby wprowadzić nowego w sposób naszej gry. Nie udało się. W lokacji skąd rozpoczynaliśmy przygodę Nowy, napędzony nie wiem jakim pomysłem, rozpętał strzelaninę, w którą wkręcił resztę drużyny. Stali gracze trafili do szpitala, nowy do piachu. Nikt po nim nie rozpaczał i już nikt nie proponował, aby dołączył na następnych sesjach.
U innych MG
Ponarzekaliśmy na siebie, to może jeszcze dwa kwiatki z sesji MG
Wataha
Sesja w Wilkołaka. Wiadomo – duże, kudłate i silne maszynki stworzone do walki. Graliśmy już dosyć doświadczoną drużyną (chyba wszyscy mieli ranki powyżej pierwszego) wprawioną w siłowym rozwiązywaniu problemów (jakże by inaczej w tym systemie) i dosyć sprawnej w radzeniu sobie z innymi przeciwnościami losu. Jednak zostaliśmy rozgromieni przez grupę o połowę słabszych przeciwników – Tancerzy Spirali (tak chyba to szło), mechanikę i MG.
Oparcie testów systemu WiteWolfa na x*k10 powodowało, że im się miało więcej kości tym była większa szansa na … nieudane wykonanie danej akcji. Lepiej wykonać kilka małych testów, korzystając z małej puli kości, niż jeden z dużą pulą. W czasie tej sesji mechanika pokazała nam właśnie ten efekt. Okrutna ilość pechów na kościach spowodowała, że drużyna garou gryzła piach po kilku rundach starcia z mniejszą i słabszą grupą tancerzy.
W tym czasie, gdy gracze zamiast sukcesów wyrzucali jedynie krytyki w siebie, MG miał absurdalną ilość udanych akcji, zastaw, uników. Całe starcie przeżył tylko mój bohater i to tylko dlatego, że wycofałem się na z góry upatrzone pozycje zaraz po (kolejnym) nieudanym teście na wyparowania (na kilkunastu kościach!) . Efekt końcowy: drużyna martwych Garou i jeden tancerz leżą w uliczce, jeden ciężko ranny (ja) gdzieś tam zwiewa. Reszta tancerzy dobija tych co dają jeszcze jakieś oznaki życia.
Stało się niemal to samo co przy podanym wcześniej przykładzie z moją wpadką i Katastrofalnym zapominalstwem. Dała ciała mechanika oraz sam MG, który widząc co robi, nie powstrzymał się przed tym. W efekcie niefartownej walki i nieopanowaniu fuksów przez MG nie rozegraliśmy sesji, straciliśmy fajną drużynę i to była ostatnia (!) w ogóle sesja Wilkołaka jaką rozegraliśmy.
Cyberpunk
Zaś to, co wydarzyło się podczas pewnej sesji CP2020, przeszło do klubowej legendy. Złożyło się na to kilka elementów: młody i niedoświadczony MG, przesada w zapatrzeniu świat i po prostu niedopracowanie przygody.
Grupę graczy dorwał wspomniany MG. Poprowadził sesje, w której bohaterowie mieli znaleźć jakiegoś miejscowego cyberpsychola. Typowy i ograny numer w systemie. Tylko, że podczas sesji, MG nie pozwalał na jakiekolwiek zejście z wyznaczonej ścieżki już nie mówiąc o sugestii innego rozwiązania problemu niż on to sobie wymyślił, w ogóle jakikolwiek wkład ze strony graczy był niemile widziany.. W efekcie wszyscy nudzili się podczas trwania rozgrywki, spotkanie z cyberpsycholem nie miało żadnej energii, nikt nie czuł zagrożenia. Przeciwnik padł, zaczynamy się rozchodzić, a tu nagle MG wypala:
-Mieliście szczęście, że strzelaliście w głowę!
-Ale to dlaczego?
-Bo ten cyberpsychol miał w brzuchu bombę atomową i testowałem czy wybuchnie.
Kurtyna.
Słowo na koniec
Przypomnienie sobie tych przypadków wywołało uśmiech na mojej twarzy. To dopiero były czasy gdy miałem czas na granie... Nawet w te Spaprane sesje :)
Niezłe. Szczególnie ta ostatnia.
OdpowiedzUsuńFaktycznie ostatnie było najlepsze ;)
OdpowiedzUsuńLiceum, klasa na lekcjach, ja zaś prowadziłem sesyjkę dla jednej osoby w KC-tach. Gość był rycerzem w płytowej odlewanej, dobrze nam się grało aż do momentu w którym opisałem, że pewien pijak zaszedł go od tyłu i walnął nożem w ramię (w głowę nie trafił), nóż ześliznął się po zbroi nie czyniąc mu krzywdy. Gość nie mógł uwierzyć, że skoro ma napisane obrona zbroi 105 (czy jakoś tak) to jak pijak wogóle mógł go trafić!? Nie pomogło tłumaczenie, że skoro nóż się ześliznął po zbroi to znaczy, że owa obrona zadziałała, że nie trafił. Obraził się na mnie i poszliśmy każdy w swoją stronę ;)
Ech, Garfields, śmierć jest zawsze początkiem legendy. Tak to już bywa że watachy giną, może faktycznie nieco głupio ale też na wojnach tak się umiera, parafrazując Hemingway.
OdpowiedzUsuńPamiętam sesje w warhammera gdzie nasza drużyna trochę nieświadomie zjechała w głąb fimirskiej kopalni. Kiedy zorientowaliśmy się w co wdepnęliśmy czas konieczny na dotarcie na dno wyrobiska poświeciliśmy na pożegnanie się ze sobą. Byłem przekonany że nikt nie wyjdzie z tamtąd żywy, ale udało się, aż za łatwo. Potem ta łatwość zostawiła niesmak.
Co do ostatniego przykładu, niedawno (czyli <2 lata temu) grałem w Popioły Middenheim. W końcowej scenie mój kompletnie nieopierzony szczurołap starł się jeden na jeden z wielkim złym i wygrał! Oczywiście nie zabił go ale odebrał coś tam. Właściwie przygoda powinna się skończyć, plan złych pada a my wracamy do domu. MG jednak absurdalnie nagina sytuację i Evil Plan dobiega do końca. PO sesji pytam się go o co mu chodziło, a on pokazuje mi tekst przygody: niezależnie od działań graczy tak miało się skończyć. Jak widać nie tylko młodzi i niedoświadczeni MG tak mają... (Oggy)
Tutaj ta legenda nie powstała - nie miała z czego. Z tego co pamiętam to było chyba nawet przypadkowe spotkanie, takie na rozkręcenie akcji.
UsuńO ile we wcześniejszych przykładach, nawet pomimo wpadek, wracaliśmy do grania, a ja do prowadzenia, tak w Wilkołaka przestaliśmy grać.
Jak to szło? "Szanuj mistrza swego, możesz mieć gorszego" ;).
OdpowiedzUsuńOsobiście ciągle się waham, czy pisać coś na tę edycję KB ;P.
Pozdrawiam,
Skryba.